czwartek, 2 kwietnia 2015

Rozdział IV

Czytasz? - Komentuj, to bardzo motywuje! 

Odwróciłam się w stronę, z której przed chwilą usłyszałam głos. Przez ciemność, która niedawno zapadła nie widziałam za dużo. Skupiłam się chcąc złapać chociażby sylwetkę osoby, która wtargnęła do mojego mieszkania. Spędziłam chwilę gapiąc się w ciemność i po kilku minutach stania w mniejscu rozdrażniło mnie to. Pokonałam prędko odległość, która dzieliła mnie od włącznika, a gdy tylko do niego dotarłam włączyłam światło. Jasność od razu zaatakowała moje oczy co sprawiło, że prędko je zamknęłam. Stałam tak nie ruszając się nawet na krok. Zamrugałam kilka razy, a gdy moje oczy w końcu przyzwyczaiły się do światła od razu spojrzałam w stronę kanapy. Siedzący na niej osobnik opierał się nonszalancko o oparcie, a na jego twarzy widniał zadziorny uśmiech. Przyglądał mi się uważnie.
- Dziękuję za radę. Obiecuje, że jutro się tym zajmę - odezwałam się w końcu, po czym pasrknęłam krótkim śmiechem krzyżując ręce na wysokości klatki piersiowej - Czego chcesz?
 Chłopak wstał i wkładając dłonie do kieszeni spodni spokojnie przeszedł parę kroków w moją stronę. Nie wiedziałam czego może ode mnie chcieć, oczekiwać. Przecież nie zrobiłam mu nic złego.
- Chciałem tylko spytać, jak się czujesz? - Z ogromnym zdziwieniem wpatrywałam się w bruneta. Na samym początku prawie wcale nie doszło do mnie to, co powiedział, jednak po chwili jego słowa do mnie dotarły. W tamtym momencie mogłam śmiało zbierać swoje uzębienie z podłogi. Odchrząknęłam budząc się z jakby transu.
- Żartujesz sobie? Dlaczego mnie o to pytasz, o co Ci chodzi?
- Spokojnie, zwyczajnie spytałem i chyba mam prawo otrzymać odpowiedź, tak? - Zrobił kolejne pare kroków w moją stronę. Nie chciałam, żeby zbliżał się jeszcze bardziej dlatego czym prędzej odpowiedziałam.
- Czuje się nie najgorzej.. Ale po co mnie o to pytasz? Też mam prawo usłyszeć odpowiedź. - zmarszczyłam brwi bardzo zainteresowana tym, co mogę za chwilę usłyszeć.
- Ciekawość. - Po krótkiej chwili przyglądania się jego twarzy z rezygnacją skinęłam głową. Mogłabym przysiąc, że nie tylko o to chodziło, ale nie chciałam już drążyć. Spuściłam ręce i wymusiłam uśmiech.
- Dobrze.. W takim razie mogę wiedzieć kogo to interesuje? Jak masz na imię? I skąd wiesz gdzie mieszkam? - z każdym kolejno wypowiadanym słowem uśmiech znikał z mojej twarzy, co chłopak musiał zauważyć, ponieważ wzdrygnął się i podszedł jeszcze bliżej. Niech to szlag.
- Jestem David. - wyciągnął w moim kierunku dłoń. To było.. Dziwne. Nie spodziewałabym się, że wykona taki mały, nic nieznaczący gest. Niepewnie uściskałam jego dłoń. - I mam swoje sposoby na dowiedzenie się takich drobiazgów, jak ulica, na której mieszkasz, twój wiek, czy też szkoła, do której uczęszczasz.
 Zamrugałam gwałtownie przełykając cicho ślinę. Szczerze zaczynałam się bać. Skoro interesowały go takie rzeczy, to musiałam go jakoś zaciekawić. Ja, albo mój brat, oczywiście. Po raz kolejny nie uszło jego uwadze, że nie za bardzo jestem co do niego przekonana, bo nim zdążyłam się odezwać uniósł rękę i delikatnie pogładził mnie po policzku, jakby chciał tym przekazać, że nie mam czego się obawiać. Spojrzałam na niego i jedyne na co było mnie stać to delikatny uśmiech. Jego dotyk sprawił, że uspokoiłam się. Czy to możliwe, żeby był czarodziejem, który za wszelką cenę chce sprawić, bym zeszła z tego świata? To wszystko było bardzo dziwne, po raz pierwszy ktoś na mnie tak zadziałał. Po raz pierwszy poczułam taki przyjemny dreszcz przechodzący po moich plecach. Coś wspaniałego. Aa, wiecie, co jest jeszcze ciekawsze? Uwierzyłam mu. Uwierzyłam w to, że nic mi przy nim nie grozi. Chyba straciłam rozum.
- Powinieneś już wyjść.. - powiedziałam w końcu kładąc dłoń na jego nadgarstku. Brunet zabrał rękę, a na jego twarzy po raz kolejny tego wieczoru pojawił się ten sam zadziorny uśmieszek, który już zdążyłam polubić.
- Do zobaczenia, Carly. - wyszeptał cicho w moje czoło, po czym ruszył w kierunku drzwi. Odprowadziłam go wzrokiem do przedpokoju i gdy chwilę później usłyszałam dźwięk zamykanych drzwi odetchnęłam cicho, trochę jakby z ulgą. Już co nieco o nim wiedziałam. Co nieco, a dokładniej wiedziałam, że nazywa się David, i że nie muszę się go obawiać. To na pewno nie było wszystko, o czym musiałam się dowiedzieć.

~*~

 Następne kilka dni spędziłam na jeżdżeniu od jednego szpitala, do drugiego. Stan mamy nadal się nie poprawiał, z kolei Joe powoli wstawał na nogi i dowiedziałam się, że już za kilka dni będzie mógł wrócić do domu. Jakby w zmowie z moim nastrojem, pogoda też mnie za bardzo nie rozpieszczała. Całe dnie było szaro i padało. Niebo płakało ciężkimi, ciemnymi kroplami deszczu, a słońce nie pojawiało się na niebie nawet na chwilę. Przez taką pogodę i ostatnie wydarzenia dużo rozmyślałam o tym, jak to wszystko powinno wyglądać. Zastanawiałam się też, czy dam radę i czy David, człowiek o najpiękniejszym na świecie głosie i uśmiechu jest dobry, czy też próbuje mnie w jakiś sposób wykorzystać. Nie spotkałam go ani razu od jego ostatniej wizyty w moim domu. Może to i lepiej? Może jedynie namiesza w moim życiu jeszcze bardziej? Może po prostu, powinnam sobie odpuścić?
 Weszłam schowami na górę i powoli ruszyłam prostym korytarzem w kierunku tak bardzo znajomej mi już sali. Sali, która od niedawna była moim drugim domem. Usiadłam na skraju szpitalnego krzesełka i przymykając oczy wsłuchałam się w panującą dookoła mnie ciszę. Byłam zmęczona. Ostatnio prawie nie bywałam w domu, tak naprawdę zachodziłam tam tylko po to, żeby się przebrać. Nie jadłam. Żyłam na tabletkach uspokajających i kawie, a skórę mojej twarzy zamiast pudru, coraz częściej pokrywały słone krople. Po dniu spokoju i jako tako, dobrego humoru nadszedł czas na załamanie się.
 Nadal nie wiedziałam co będzie, jeżeli mama nie wybudzi się ze śpiączki. Kto będzie nas utrzymywał? Przecież chodzę jeszcze do szkoły, co prawda mogę brać prace po szkole, ale przecież się  tego nie utrzymam, a Joe? Nie pomoże mi, nawet nie raczy ruszyć palcem. Jak to kiedyś powiedział.. Nie jest stworzony do pracy, uważa, że jego miejsce jest przy kolegach na piwku, może dwóch, może siedmiu; papierosku, może dwóch może siedemnastu.
- Czy ty tu zamieszkałaś? - Drgnęłam wyrwana z rozmyślań, jednak po chwili trochę się uspokoiłam. Już wiedziałam do kogo należał ten głos.
- Skąd ci to przyszło do głowy? - David rozłożył się na krześle obok mnie i zaczął mi się głupio przyglądać, czułam to. Chciałam poznać jego myśli, niestety nie miałam takiego daru. Gdy nasze spojrzenia się spotkały zrobiło mi się niewiarygodnie gorąco i z trudem wytrzymałam te spojrzenie. Pierwszy odpuścił, uśmiechając się pod nosem. Tak, tak jak zawsze.
- Nie bywasz w domu kiedy przychodzę w odwiedziny. I wyglądasz nie najlepiej, czy ty w ogóle śpisz? - Westchnęłam, poprawiając się na twardym siedzeniu i zakładając nogę na nogę przetarłam dłonią twarz. Przez ten czyn, chłopak już wiedział, że nie dbam za bardzo o siebie. Czułam, że znów mi się przygląda i chciałam również na niego spojrzeć, ale przecież nie mogłam tego zrobić. Odgoniłam od siebie jak najdalej głos, który szeptał, żebym to zrobiła.
 Nic więcej nie powiedział. Siedział chwile przy mnie, po czym najzwyczajniej w świecie wstał i zaczął odchodzić. Nie chciałam go zatrzymywać, a nawet jakbym chciała to bym tego nie zrobiła.
Po niecałych dziesięciu minutach przed moim nosem pojawił się kubek ciepłego, parującego napoju. Uśmiechnęłam się biorąc go od chłopaka w obie dłonie i patrząc na niego kiwnęłam delikatnie głową chcąc mu tym podziękować. Upiłam małego łyka nie odzywając się do osoby siedzącej obok ani słowem. David też nie grzeszył rozmową, ale przyznam szczerze, że mi to pasowało. Nie chciałam z nikim rozmawiać, a on najwyraźniej to wyczuł. Bogu dzięki. Siedziałam tak popijając napój i nawet nie zauważyłam kiedy odpłynęłam.

~*~

Otworzyłam gwałtownie oczy i podniosłam się do pozycji siedzącej. Mrugnęłam spokojnie i rozejrzałam się dookoła. Byłam w pokoju. Niestety nie moim. Fioletowe ściany, ciemne meble, płyty ułożone na jednej z półek, a na drugiej odtwarzacz. Duża zamknięta szafa, nawet się nie otwierała, musiał być w niej porządek. Zeszłam z łóżka. Poczułam pod stopami coś miękkiego. Spojrzałam w dół i dostrzegłam pod nimi piękny, szary dywanik. Był bardzo wygodny. Wstałam. Na krześle i gdzieniegdzie na podłodze były porozrzucane bluzy i koszulki, a obok krzesła, przed biurkiem stała para białych jak śnieg, oryginalnych butów. To dziwne, ale pomyślałam, że ktoś musiał o nie naprawdę bardzo dbać. Zaraz, a pro po ciuchów.. Spojrzałam w dół. Zamiast swojej ulubionej koszulki miałam na sobie wygodną, czarną z nazwą nieznanego mi zespołu, a na dole nie miałam nic. Gdzie są do cholery moje spodnie? Podeszłam do krzesła i zaczęłam przewracać ciuchy znajdujące się na nim. Po krótkiej chwili odnalazłam swoje spodnie, jednak nim zdążyłam je założyć usłyszałam znajomy mi głos.
- Już mi uciekasz? - spojrzałam w stronę z której doszedł mnie głos. Brunet stał przy drzwiach i opierał się nonszalancko o ich futrynę. Widząc moją minę roześmiał się tylko i podchodząc do mnie uniósł ręce w geście kapitulacji. - Wybacz mi to - wskazał na to, jak byłam ubrana - nie mogłaś przecież spać w ubraniach, byłoby ci niewygodnie.
- Co ja tu robie? - spytałam od razu czując, jak cała gotuje się ze złości. Tego było już za dużo, ten człowiek pozwalał sobie na zbyt wiele.
- Raczej.. Stoisz. Przynajmniej tak mi się wy..
- Och, jakiś Ty zabawny, no na prawdę. - odparłam drwiąco przerywając jego wypowiedź i zakładając spodnie - A tak na poważnie? Przecież jeszcze niedawno byłam w szpitalu, jakim cudem zasnęłam, a tym bardziej jak znalazłam się tutaj? W ogóle.. Gdzie ja jestem?
- Uspokój sie, usiądź. - powiedział spokojnie kiwnięciem głowy wskazując na łóżko - Jesteś u mnie, a jak się tutaj znalazłaś? Przywiozłem Cię, proste. Ale nie bądź zła, nie chciałem zrobić nic złego. Potrzebowałaś spokoju i sny, to ci to zapewniłem.
- Długo spałam?
- Cały dzień i połowe nocy.
- Mhm.. - odpowiedziałam jedynie uważnie mu się przyglądając. Uśmiechnęłam się słabo zapinając spodnie i nie zważając na to, że nie jestem sama, a tym bardziej nie u siebie, zaczęłam grzebać w innych ciuchach chłopaka porozrzucanych po pokoju. W końcu, po dłuższej chwili udało mi się znaleźć bluzkę, którą ostatnio miałam na sobie. Złożyłam ją w kostkę i przeczesując włosy spojrzałam na chłopaka. Po krótkiej chwili podał mi kurtkę i torebkę, na co odpowiedziałam krótkim uśmiechem.
- Twój samochód stoi na poboczu. - usłyszałam jeszcze jego gdy moja dłoń znajdowała się na klamce.
- Dziękuję. - odpowiedziałam odwracając delikatnie głowę w tył, po czym wyszłam z pokoju.






Przybyłam błagać o przebaczenie. Możecie mnie skatować za to, że tyle kazałam wam czekać na rozdział IV, który na dodatek jest taki słaby. Wiem, że was zawiodłam, ale chce wam obiecać, że teraz spróbuję dodawać posty regularnie. Zajmę się tym, postaram się o to, by w następnym tygodniu pojawił się rozdział V. 

niedziela, 8 marca 2015

ROZDZIAŁ III

Zanim zaczniecie czytać.. Chciałabym poprosić o komentarz. Szczerze, wasze oceny dodają otuchy i sprawiają, że chce się dalej pisać, bo jest dla kogo.. Dawajcie!:)

Ich troje, powrót do dzieciństwa.

Przebudziłam się słysząc dźwięk telefonu. Nie chciałam odbierać, nie miałam na to ochoty. Nie miałam ochoty na rozmowy z nikim, jedyne o czym marzyłam to dalszy sen. Sen, który będzie trwał i trwał.. A gdy w końcu postanowię się z niego wybudzić zobaczę w kuchni mamę gotującą jedno ze swoich popisowych dań i ojca siedzącego przy stole wsłuchującego się w najnowsze wiadomości, które płynęły z głośników radia. Wiedziałam jednak, że tak już nigdy nie będzie. Ten szczęśliwy obraz mogłam widzieć już jedynie w swoich snach. Naciągnęłam na twarz mały różowy kocyk i skuliłam się przysuwając wolnym ruchem kolana do klatki piersiowej. Och, niech to chujostwo przestanie wyć, bo zaraz oszalejesz - usłyszałam krzyk w głowie po czym prędko kopiąc kocyk nogami zsunęłam go z siebie do poły. Nie otwierając oczu wymacałam na ławie telefon, po czym na oślep przesunęłam palcem po ekranie i przyłożyłam telefon do ucha. I to błąd. Momentalnie usłyszałam piosenkę ulubionej wokalistki tak głośną, że aż podskoczyłam otwierając oczy. Cholera. Odwróciłam telefon w dłoni i w końcu trafiłam na zieloną słuchawkę.
- Czego znowu? - Syknęłam wzdychając ciężko i zdejmując z siebie całkowicie koc usiadłam na brzegu kanapy. Dopiero teraz poczułam, jak wszystkie moje mięśnie dają mi się we znaki, zresztą tak samo jak i moja głowa. Pękała mi, czułam jakby tykała w niej bomba, która była bliska wybuchnięcia.
- Carly? - Od razu znienawidziłam osobę, którą usłyszałam. Jakim prawem mnie budził? Zdecydowanie nie postąpił mądrze, dzisiejszego dnia byłam gotowa nawet zabić. Edmund, przyjaciel mojego brata odchrząkną jakby w tej chwili czytał mi w myślach i wiedział, że będzie moją ofiarą prędko zaczął mówić - Zanim mnie zamordujesz mam dwa słowa, które na pewno połączysz w całość. Joe, szpital.
- Słucham..? - Zmarszczyłam brwi próbując złączyć te dwa słowa do kupy - O Maryjo! - Od razu się otrząsnęłam i teraz nie już byłam zła, a raczej zatroskana. Bezmózgi kretyn. Nadal zastanawiałam co ten człowiek ma w głowie.
- Rodney Street, jest tutaj tylko jeden szpital. Znajdziesz bez trudu. - Nie żegnając się chłopak odłożył słuchawkę.
Siedziałam jeszcze w tej samej pozycji z dobre dziesięć minut, jednak chwilę później spojrzałam na tapetę i na wesołe twarze przyjaciółek, które się na niej znajdowały. To na drugim końcu miasta.. - Powiedziałam cicho w myślach, a chwilę później z moich ust wydobyło się kilka bluźnierstw. Przyjrzałam się godzinie. Było kilka minut przed szóstą, spałam niecałe dwie godziny. No tak.. Wróciłam późno, w końcu wracałam do domu piechotą, a szpital, w którym leżała mama był położony prawie sześć kilometrów od miejsca, w którym właśnie się znajdowałam. Przetarłam dłonią po zmęczonej twarzy chwilę później przyglądając się uważnie pomieszczeniu, w którym przebywałam. Panował w nim półmrok, przez szpary w żaluzjach próbowało przedrzeć się do miejsca, w którym pragnęłam schować się przed całym światem wschodzące słońce, do tego mała, czerwona lampka w telewizorze migała co jakiś czas. Wstałam czując, jakby moje ciało nie było już ciałem, a jedynie zwłokami.
Weszłam do kuchni nastawiając wodę na kawę, której następnie dwie łyżeczki wsypałam do ulubionego kubka mamy. Przydałoby się wziąć odświeżyć. Powlokłam się do łazienki marząc o lodowatym prysznicu, który mógłby mnie zaraz wybudzić.

Nie wiem ile siedziałam w łazience, wiem jedynie tyle, że dość długo, ponieważ gdy już wróciłam do kuchni woda, którą wstawiłam na kawę była zimna. Kurwa mać. Wstawiłam wodę po raz kolejny odsłaniając wszystkie okna w całym mieszkaniu. Już było lepiej. Trzeźwo myślałam i wyglądałam może troszkę lepiej.. Jeżeli podkrążone oczy, czerwone policzki i czoło oraz brak jakiejś większej siły w każdej z kończyn można byłoby nazwać "jest lepiej". No nic, trzeba się wziąć w garść. Dla Joego. Dla mamy i taty.. Dla mojej szczęśliwej rodziny i dla samej siebie.

Chwilę później już zamykałam drzwi i zbiegłam powoli po schodach. Było w pół do dziewiątej. Nie miałam za wiele czasu. Przerzucając z jednej ręki w drugą średnią torbę westchnęłam ciężko. Ciuchy Joego. Na pewno nie jest w takim ciężkim stanie i za niedługo wyjdzie z tego szpitala i musi mieć przecież w czym. Domyślałam się dlaczego tam trafił. To ten chłopak. Chłopak, o nieziemsko czekoladowych oczach, najcudowniejszym uśmiechu, boskiej czuprynie i nieskazitelnej cerze. Dałabym sobie rękę uciąć, że to jego sprawka. Wyszłam z klatki schodowej i skierowałam się w stronę parkingu.
- Zaraz - Powiedziałam pod nosem zatrzymując się. Przecież.. Zostawiłam samochód w miejscu wyścigów. O nie, nie ma mowy.. Nie dam rady tam iść. Rozejrzałam się po samochodach karcąc się w myślach za swoją własną głupotę. W pewnym momencie wytrzeszczyłam oczy, a torba o mało co nie wypadła mi z rąk. Mój samochód stał na parkingu po drugiej stronie. Jakim cudem? Byłam prawie pewna, że już dawno go ktoś zwinął, a tu proszę.. Mój samochód stał prawie, że przede mną. Cały. Ciekawe tylko czy działa. Obeszłam parking i podchodząc powoli do swojego samochodu obejrzałam go dokładnie. Wyglądało na to, że z zewnątrz niczego nie brakowało. Nacisnęłam klamkę w drzwiach od strony kierowcy. Otwarte. Zajrzałam do środka i pierwsze na co natknęłam się wsiadając do środka to była mała karteczka przyczepiona taśmą do kierownicy. Oderwałam ją i podsunęłam bliżej pod nos. Odczytałam tekst na głos.
"Następnym razem nie zapominaj o czymś tak drogim, jak samochód, który bez przeszkód 
na pewno zainteresowałby nie jednego złodziejaszka, Carly.
                                                                   Tajemniczy nieznajomy"
Tajemniczy nieznajomy? Oparłam głowę o oparcie siedzenia i zamykając drzwi przymknęłam oczy. Kto to mógł być.. Westchnęłam ciężko gdy jedyną osobą, o której sobie przypomniałam był przystojniak, śledzący mnie i robiący te wszystkie.. Niebezpieczne rzeczy chłopak. Czy to możliwe, że właśnie on zwrócił mi mój samochód? Cóż, tego nie wiem, ale jeżeli był to on, to w głębi serca byłam mu wdzięczna. Jednak ten mały gest był niczym, w porównaniu z tym wszystkim co zrobił ostatniego wieczoru. Sprawdziłam w stacyjce czy są kluczyki i moje dokumenty. Było wszystko.. Tyle dobrego. Uśmiechnęłam się słabo powoli odpalając samochód.

~*~

W szpitalu, w którym leżał mój brat byłam niecałą godzinę później. W recepcji bez trudu udzielono mi informacji gdzie w tym momencie znajduje się Joe i już chwilę później byłam na właściwym korytarzu. Z daleka widziałam Edmunda, który chodził niespokojnie w tę i z powrotem. Pewnie w oczekiwaniu na mnie, to jasne. Gdy tylko spojrzał w moją stronę i zobaczył, że idę krzywy uśmiech wymalował się na jego bladej twarzy i prawie, że podbiegając do mnie wziął ode mnie torbę. Podziękowałam grzecznie i chwile później za zgodą pielęgniarki weszliśmy do sali. Mój brat był przytomny. Leżał patrząc w sufit i mówiąc do siebie niczym jakiś opętany. Rozejrzałam się po sali i pierwsze co rzuciło mi się w oczy to białe ściany, wielkie okna z zielonymi roletami. Wchodząc do środka poczułam.. Chłód i jakaś dziwna siła odpychała mnie od tego pomieszczenia. Nie czułam się tam najlepiej, po prostu. Od razu zniechęciłam się się do tego miejsca. Było straszne, puste i bez ducha. Można tu było zwariować, wcale nie dziwiłam się, że Joe zaczął mówić do siebie. Podeszłam do do łóżka, na którym spokojnie leżał mój brat. Nie wyglądał za dobrze, miał sporo siniaków na twarzy, podbite oko i nogę wysoko uniesioną w górę.
- Za jakie grzechy mam takiego bezmyślnego brata, co? Czy zawsze muszę cię ratować? - Zażartowałam siadając na małym, zielonym krzesełku. Zobaczyłam jak na jego twarzy maluje się zadziorny uśmiech.
- Jestem starszy, młoda. To raczej ja powinienem tak mówić. - Wreszcie na mnie spojrzał. Jego oczy były słabe, ale miały w głębi jeden z tych swoich błysków, które mówiły, że nadal czuje się jak młody wilk.
- Ty się nigdy nie zmienisz, prawda? - Wymusiłam uśmiech, by nie wyczytał żadnych złych emocji z mojej twarzy. Postanowiłam mu na razie nic nie mówić o tym co wydarzyło się wczorajszego wieczoru.. To było niepotrzebne. Niech na początku sam stąd wyjdzie i nabierze trochę sił. Uderzyłam brata delikatnie w ramie, na co on udał, że zrobiłam to zbyt mocno i szybko złapał się za miejsce, w które wymierzyłam cios.
- Siostra, uważaj bo pobijesz mnie jeszcze bardziej i będę musiał tu zostać dłużej.
- Oby nie.. - Odpowiedziałam od razu na jego słowa niewiele myśląc nad tym co właśnie mówię. Spuściłam mimowolnie głowę cicho wzdychając. Zauważył to. I on i Edmund, który stał przed łóżkiem przyjaciela z założonymi rękoma. Jego spojrzenie pytało mnie czy wszystko w porządku. Nie, Joe. Nic nie jest w porządku. Podniosłam z powrotem głowę po raz kolejny wymuszając uśmiech. - Po prostu nie chcemy żebyś długo tu został, rodzice się niepokoją! - Mówiąc te trzy ostatnie słowa odwróciłam wzrok. Nie mogłam mu tego powiedzieć prosto w oczy. Skłamałabym. A ja nie kłamie..
Jeszcze z dobrą godzinę posiedziałam u brata udając, że wszystko jest w porządku oraz, że nasz świat wcale się nie wali. Gdy po długim oczekiwaniu wyszłam z pomieszczenia i zamykając za sobą drzwi wreszcie mogłam przestać udawać. Na mojej twarzy po raz kolejny zagościł smutek. Jedną wizytę w szpitalu miałam już zaliczoną. Teraz czas na drugą..

Droga do szpitala, w którym leżała mama dłużyła mi się niemiłosiernie. Wydawało mi się, że jechałam do niej całą wieczność w momencie, gdy było to jedynie półtora godziny. Na szczęście nie było korków, chociaż tyle szczęścia. W recepcji nie musiałam o nic pytać, a recepcjonistka nawet mnie nie zatrzymywała. Była ta sama co w nocy.. Pracowała na dwa etaty? To chore, przecież się przemęczy.. Minęłam kobietę wymieniając się z nią jedynie drobnym uśmiechem. Na nic innego nie było mnie stać, nie czułam w gardle nawet języka, by po ludzku się przywitać.
Dość szybko dostałam się pod salę mamy. Bez zastanowienia weszłam do niej. Lekarz stał nad łóżkiem brunetki spokojnie ją obserwując i dłonią gładząc swój niewielki zarost, który pokrywał jego brodę. Tym razem zauważył, że jestem. Poprosił żebym usiadła i zaczął opowiadać. Mówił, że od nocy nic się nie zmieniło i jedyne co nam pozostało to modlitwa o to, żeby szybko się wybudziła. Krótką chwilę później mężczyzna wyszedł zostawiając mnie z mamą sam na sam. Nawet nie zauważyłam kiedy zaczęłam błagać Boga o życie mamy. Tym bardziej zadziwiłam się, gdy zorientowałam się, że mówię to na głos.
- Panie Boże, nie odbieraj mi jej. Nie odbieraj mi jedynej osoby, która tak naprawdę została mi na tym świecie. Proszę Cię na wszystko co żyje, na wszystko co kocham, na wszystko co mam.. Nie odbieraj mi najważniejszej osoby w moim życiu. Już jedną mi odebrałeś, nie rób tego i z nią, Boże..
Szeptałam opierając łokcie na łóżku i trzymając szczelnie dłoń kobiety, którą pieściłam oddechem. Miałam ogromną nadzieję i wiarę w to, że mnie wysłucha. Bo przecież musi, od tego jest..

~*~

U mamy siedziałam do wieczora. Gdy wychodziłam ze szpitala było parę minut przed dziewiątą. Kierując się samochodem w stronę ulicy, na której od kilku miesięcy wynajmowaliśmy mieszkanie czułam, jak oczy mi się zamykają. Miałam ochotę na mocną lampkę białego wina, ciepłą, długą kąpiel, a następnie sen. Niestety, pech sprawił, że nie był mi dany spokojny, samotny wieczór. Wchodząc do mieszkania nawet nie zwróciłam uwagi na to, że drzwi, które rano zamykałam są otwarte. Zdejmując torbę i rzucając ją gdzieś w kąt, a po chwili robiąc to samo z kurtką przystanęłam w miejscu. Coś było nie tak. Po pierwsze to było niewiarygodnie zimno, prawie lodowato. Gdy uderzył we mnie ten chłód od razu zadrżałam. Weszłam prędko do salonu i nie zapalając światła podkręciłam grzejniki. Gdy tylko to zrobiłam i już miałam kierować się w stronę kuchni usłyszałam głos. Ten najpiękniejszy na całym świecie głos..
- Powinnaś wymienić zamki, kochanie. Zostawiłaś klucze w samochodzie, ktoś mógł sobie je dorobić i włamać się do twojego mieszkanka.
Usłyszałam głośny śmiech, który przyprawił mnie o dreszcze.





Mam za sobą nieprzespaną noc i o dziwo nie jestem śpiąca, a do tego pojawiła mi się wena.. Może powinnam częściej nie spać? Mhm. Rozdział napisałam przed chwilą i mogę stwierdzić, że do najlepszych nie należy.. Ale nie jest też najgorszy. Na pewno podoba mi się bardziej niż ostatni, trzymajcie się cieplutko.

środa, 25 lutego 2015

ROZDZIAŁ II

Proszę Joe, proszę-powtarzałam sobie w myślach jakby to miało sprawić, że naprawdę będzie stał za mną mój brat. Chciałam żeby tam stał, potrzebowałam tego.
- Ta ulica jest niebezpieczna dla takiej samotnej dziewczyny jak ty, tym bardziej o tak późnej porze. Ktoś mógłby cię skrzywdzić. - Znajomy głos wyszeptał mi to wprost do ucha. Otworzyłam prędko oczy zdając sobie sprawę z tego, że jednak nie jest to głos mojego brata. Po krótkiej chwili dobrze wiedziałam kim jest właściciel kierowanego do mnie tekstu. Odwróciłam się szybko na pięcie stając twarzą w twarz z chłopakiem, który chwilę temu bił się z moim bratem. Zagryzłam mocno wargę nie chcąc dać po sobie poznać, że się boję. Podniosłam głowę by spojrzeć chłopakowi prosto w twarz.
- Tak? A jaką mam pewność, że ty mnie ne skrzywdzisz? - Powiedziałam bezczelnie na jednym wdechu marszcząc przy tym brwi. W tym momencie chłopak zaśmiał mi się prosto w twarz.
- Żadnej, kochanie. - Wyszeptał po czym podszedł do mnie zmniejszając przy tym odległość, która nas dzieliła. Odruchowo cofnęłam się o kilka kroków.
- Nikt nie zrobi mi krzywdy. Dla twojej wiadomości, umiem się obronić. - Szczerze? Nawet nie pomyślałam o tym, co powiedziałam. Kiedyś, po pewnym zdarzeniu razem z koleżankami zapisałam się na lekcje samoobrony jednak gdy się przeprowadziliśmy nie miałam okazji do tego powrócić, dlatego gdyby teraz ktoś próbował mi coś zrobić.. Najprawdopodobniej nie umiałabym się obronić.
- Ach tak? - Chłopak uśmiechnął się bezczelnie łapiąc mnie mocno za nadgarstek, a po krótkiej chwili przyciągając do siebie przysunął twarz do mojej i wprost do moich ust, patrząc mi głęboko w oczy wysyczał. - Może sprawdzimy jak dobrze umiesz się bronić i ocenimy czy faktycznie jesteś taka dobra? - Słowa, które wypowiedział zmroziły mi krew w żyłach. Zaciskając wargi w prostą linię przełknęłam ślinę.
- Co teraz masz zamiar zrobić, uderzysz mnie? No proszę, bij. - Byłam pewna, że za chwilę to zrobi. Prawdę mówiąc w jednej chwili wszystko zwyczajnie zaczęło mi być obojętne. Może nawet lepiej byłoby żeby mnie tam zakatował? Widziałam, że umie uderzyć i właśnie teraz szykowałam się na najgorsze. Miałam nadzieję, że jeżeli to zrobi, że jeżeli mnie uderzy to tym samym zabije. Nie miałabym mu tego za złe, jedynie by mnie uratował od takiego życia, które mi pozostało. Chłopak podniósł rękę i widziałam, że już się zamachnął dlatego mimowolnie zacisnęłam powieki biorąc przy tym głęboki wdech. O dziwo nic się nie wydarzyło. Czekałam na cokolwiek, byłam przygotowana na najgorsze, a tymczasem co dostałam? Jego śmiech. Otworzyłam oczy i czując, że rozluźnił uścisk wyrwałam swoją rękę.
- Nie bije kobiet, przykro mi. - Nadal się śmiał. Miałam ochotę coś rozwalić. Irytowało mnie takie zachowanie. Prychnęłam pod nosem i odwracając się ruszyłam w dalszą drogę.
Muszę się trzymać od tego kolesia z dala. Skoro mój brat jest z nim w konflikcie to wychodzi na to, że teraz idzie za mną jedynie po to by mnie męczyć. Na pewno chce tak nastraszyć bardziej Jeogo. Szlag by to trafił. Schowałam dłonie do kieszeni wbijając następnie paznokcie w ich materiał. Ten kretyn zawsze musi coś wymyślić, zawsze musi coś zmalować. Odkąd tylko pamiętam było właśnie tak, nawet w najmniej odpowiednim momencie, takim jak ten.. Odgarnęłam włosy za ucho i odwróciłam lekko głowę kątem oka spoglądając w tył. Na tak, oczywiście. Nieznajomy nadal za mną szedł. Mam ogromne szczęście! Moje jakże ciekawe rozmyślania przerwał mi dźwięk telefonu. Wyciągnęłam go z kieszeni i przykładając telefon do ucha odebrałam. Nawet nie zdążyłam powiedzieć głupiego "słucham" bo osoba po drugiej stronie telefonu od razu zaczęła mówić. Była to jedna z pielęgniarek, które opiekowały się moją mamą. Kobieta kazała mi natychmiast przyjechać. Gdy tylko się rozłączyła chwile trzymałam telefon w bezruchu lecz po krótkiej chwili schowałam go do kieszeni i zaczęłam biec. Po drodze ominęłam swój samochód. Szczerze mówiąc nawet zapomniałam, że tam stał. Zresztą, do szpitala daleko nie miałam, niecałe pięć minut później byłam na miejscu. Wbiegając do szpitala od razu znalazłam się przy recepcji.
- Przepraszam, gdzie leży moja mama, Taylor Bennington?
- Sala 305, prosto, później schodami na drugie piętro i w lewo.
- Dziękuję! - Uśmiechnęłam się prawie niewidocznie w kierunku starszej rudowłosej kobiety i popędziłam drogą, którą mi wskazała.

Błądząc już po drugim piętrze próbowałam znaleźć salę, której numer przed chwilą podała mi kobieta. 298.. 303, 304, 305! Podeszłam do drzwi i w momencie kiedy już miałam pukać gwałtownie się otworzyły. Wyszedł z nich lekarz, który szybko dyktował coś niskiej, drobnej brunetce. Kobieta zapisywała to, co przed chwilą przeszło mu przez usta w jakimś wielkim zeszycie. Spojrzałam na nich unosząc delikatnie brew ku górze. Nie zauważyli mnie. Ruszyłam za nimi.
- Przepraszam, panie doktorze.. - Powiedziałam na jednym wdechu układając dłoń na ramieniu mężczyzny jednak on nie zareagował. Szedł dalej nie przestając mówić. Zatrzymałam się i tupnęłam z całej siły nogą następnie krzycząc. - Panie doktorze! - W tym momencie lekarz razem z pielęgniarką stanęli w miejscu. Nadal dyktując coś dziewczynie odwrócił się i spojrzał na mnie, po czym swój wzrok skierował na brunetkę, która właśnie przestała notować. Coś jeszcze jej powiedział po czym kobieta odeszła.
Nareszcie.. - Ucieszyłam się w myślach podchodząc do niego.
- Jestem Carly, Carly Bennington. Tutaj leży moja mama, przed chwilą wychodził pan z jej sali. Proszę mi powiedzieć, stało się coś poważnego? - Nie minęła nawet chwila, a mężczyzna już dał mi odpowiedź.
- Niech mnie pani posłucha, w tym momencie pani matka znajduje się teraz w śpiączce farmakologicznej. - Zamarłam. Jak to jest w śpiączce? To znaczy, że może się już nigdy nie wybudzić? Cholera jasna, człowieku, powiedz coś! W momencie, w którym miałam zacząć wypytywać mężczyzna po raz kolejny się odezwał. - Przepraszam panią na chwilę.. Proszę ochłonąć, wrócę do pani jak tylko będę mógł.

Chwilę później lekarza już nie było, a ja? Stałam w miejscu nie bardzo wiedząc jak się zachować, co zrobić. Po raz kolejny tego wieczoru poczułam na swoich policzkach łzy. Po raz kolejny płakałam. To jakiś koszmar, nie mogłam w to wszystko uwierzyć. Rozglądając się po korytarzu pociągnęłam nosem i chwile później usiadłam na zimnej posadzce. Przysunęłam kolana pod brodę obejmując je lekko rękoma. Zamknęłam oczy chcąc opanować płacz. Niestety, powieki nie były żadną przeszkodą dla łez. Byłam na skraju wytrzymałości. Niedawno dowiedziałam się, że moi rodzicie mieli wypadek i zginął w nim mój ojciec. Później byłam świadkiem bijatyki, w której brał udział mój brat, a w końcu dowiedziałam się, że moja matka zapadła w śpiączkę, z której już nigdy może się nie wybudzić. Odchyliłam głowę z całej siły uderzając nią o ścianę, o którą właśnie się opierałam. Wzięłam kilka głębszych wdechów. Nie, nie mogę tak tu siedzieć i czekać. Zwariuje. Muszę się ruszyć, muszę stąd wyjść. Podniosłam się po czym biegiem ruszyłam przez korytarz do schodów. Skręcając korytarzem wpadłam na kogoś. Podnosząc głowę spojrzałam tym samym na tego samego chłopaka, który jeszcze niedawno mi groził. Mimowolnie przeniosłam swój wzrok na jego oczy po czy delikatnie go odpychając wyminęłam bruneta i ruszyłam w dalszą drogę. Chciałam dostać się jak najszybciej do domu. Nie wytrzymałabym ani chwili dłużej w tym budynku. Nie, wiedząc, że za jednymi z drzwi leży moja mama, która być może już nigdy się nie wybudzi.





Hej kochani. 
No więc tak, zacznę może od tego, że rozdział nie wyszedł mi za dobrze. Jestem z siebie tak strasznie niezadowolona.. Najchętniej bym wam go nie pokazywała ale najprawdopodobniej nie będzie mnie do końca tygodnia na komputerze, a przecież powiedziałam, że pod koniec tygodnia dostaniecie rozdział drugi, więc..:( Mam nadzieję, że nie będziecie za bardzo mieć mi za złe, że jest on taki marny, po prostu, tak wyszło. Dobra, najlepiej nie będę was informowała kiedy dodam rozdział następny, żeby nie było, że znowu wyjdzie mi taki beznadziejny bo będę chciała zdążyć, ech. No, to na koniec chciałabym wam podać fajną piosenkę, mi się osobiście podoba, może wam też przypadnie do gustu..:)
To tyle, prosze o wyrozumiałość i ten.. komentarze może na temat rozdziału i ogólnie, milutkiego!

niedziela, 22 lutego 2015

ROZDZIAŁ I

Stałam jak zahipnotyzowana. Zapomniałam jak się rusza, zapomniałam jak się mówi, a nawet oddycha. Nie mogłam się ruszyć, w jednym momencie moje nogi stały się cholernie ciężkie. Czułam, że tracę to, co znajduję się pod moimi nogami, dookoła mnie i nad moją głową. Czułam, że tracę wszystko. Słysząc ze słuchawki telefonu głosy mówiące "halo, jest tam kto?" nie mogłam odpowiedzieć chociażby głupim słowem "jestem". Jak się mówi, jak się oddycha? Spojrzałam przed siebie na ścianę pełną rodzinnych zdjęć. Widziałam na nich roześmianą mamę i wesołego tate tak słodko nas obejmującego. Wbiłam wzrok w twarz mamy. Żyj dla mnie, proszę cię-powiedziałam sobie w myślach po czym szybko zamrugałam oczyma chcąc odpędzić z nich łzy. Zacisnęłam telefon w dłoni i w końcu udało mi się odezwać.
- Jestem, będę za niedługo.
Rozłączając się zarzuciłam na siebie kurtkę, a następnie biorąc z blatu w kuchni kluczyki od samochodu, którego dostałam na swojego osiemnaste urodziny wybiegłam z mieszkania. Nawet go nie zamknęłam, nie myślałam teraz o tym, jedynym co miałam w głowie było imię mojego brata. Joe-muszę go jak najszybciej odnaleźć.
Wyjeżdżając z parkingu wystukałam numer podobno przyjaciela mojego brata. Pierwszy sygnał, drugi, trzeci, czwarty, kolejny i kolejny.. i nic. Rozłączyłam się i spróbowałam po raz kolejny. Pierwszy, drugi.. Jest.
- Tak? - usłyszałam w słuchawce znajomy głos oraz jakieś krzyki, wiwaty czy co to było.. W każdym bądź razie było głośno i ledwo rozróżniłam z nich głos mojego znajomego.
- Gdzie jest Joe? - powiedziałam prawie, że krzykiem.
- Carly?
- Tak, mów gdzie Joe, w tej chwili. - nacisnęłam pedał gazu jadąc w kierunku miejsca gdzie odbywały się wyścigi. Po tym co słyszałam w słuchawce już się domyślałam gdzie był, potrzebowałam teraz tylko potwierdzenia.
- Co się stało? - usłyszałam i nie wytrzymałam, od razu zaczęłam krzyczeć na przyjaciela brata, że jeżeli w tej chwili nie powie mi gdzie są to sama ich znajdę, ale wtedy rozszarpie ich obu, a jego na początku. Gdy tylko to usłyszał od razu potwierdził moje przypuszczenia.
- Dzięki, zaraz tam będę, szukaj Joego. - rzuciłam i rozłączyłam się nie zważając na to, że chłopak coś jeszcze chciał mi powiedzieć. Schowałam telefon do kieszeni kurtki skręcając w jedną z ciemniejszych uliczek. Zaparkowałam pod jednym z  opuszczonych bloków i nie przejmując się niczym wybiegłam z niego kierując się przed siebie. Już z tej odległości słyszałam krzyki. Musiałam dostać się tam jak najszybciej.

Chwilę później przepychałam się już wśród tłumu. Szturchając ramieniem groźnie wyglądających kolesi i skąpo ubrane lale nie przejmowałam się zbytnio tym, że może mi się stać jakaś krzywda. Zatrzymałam się w pewnym momencie i rozejrzałam dookoła. Widząc w końcu znajomą bluzę kolegi brata od razu do niego podeszłam.
- Gdzie jest? - Powiodłam wzrokiem za chłopakiem i dostrzegłam w dali dwa samochody. Ścigali się, czy on chciał mi przekazać, że mój brat bierze udział w nielegalnych i strasznie niebezpiecznych wyścigach? Nie odrywając wzroku od samochodu brata skrzyżowałam dłonie na piersi zaciśniając szybko kciuki. Bałam się o niego, przecież w każdej chwili mógł stracić panowanie nad kierownicą. Kurwa mać. Spojrzałam na samochód obok. Wyraźnie wyprzedzał samochód, który prowadził mój brat. I to naprawdę.. Jechał można by powiedzieć nawet kilka razy szybciej niż mój Joe. Nie minęła nawet chwila, a już był na mecie. Z piskiem opon zahamował, a ja uważnie przyjrzałam się osobie, która z niego wysiadła. Wysoki, przystojny brunet o ciemnych oczach. W momencie kiedy wysiadł do jego auta zleciała się cała gromada wypindrzonych i wymalowanych lalek. W tym momencie od razu wróciłam do samochodu mojego brata, który za chwilę miał wjechać na metę. Teraz już zamiast strachu o to, że może nie przeżyć tego wyścigu czułam złość. Potrzebowałam go w tym momencie. Zresztą nie tylko ja, a cała nasza rodzina. Znaczy.. Wszyscy z wyjątkiem taty. On jeszcze o tym nie wiedział, więc przydałoby się żeby w końcu został oświecony w tym, że jego ojciec nie żyje, a matka leży w ciężkim stanie w szpitalu. Podeszłam do wielkiego muru, który był za mną i oparłam się o niego niezdarnie opierając na niej jedną z nóg. Czekałam aż łaskawie mój brat ruszy swoje szanowne cztery litery z samochody, którym właśnie wjechał na metę obok swojego przeciwnika. Dobra, rozumiem, że był zły bo przegrał, ale nie interesowało mnie to ani troche. Miał teraz wysiąść. JUŻ. W pewnym momencie odwracając głowę od samochodu brata do tego, z którego przed chwilą wysiadł jego przeciwnik aż podskoczyłam. Odpychając się delikatnie nogą od muru stanęłam w końcu na prostych nogach przed najpiękniejszym facetem, jakiego kiedykolwiek widziałam. Gdy tylko na niego spojrzałam od razu zakochałam się w jego oczach. Były pięknie czekoladowe, idealne. Z rozmyślań na temat najpiękniejszych oczu na tym świecie wyrwał mnie równie idealny głos chłopaka.
- Co tu robisz? - Zamrugałam gwałtownie oczyma jakby chłopak był najgłupszy na tym świecie. Chciałam odpowiedzieć, że tak jak wszyscy inni przyszłam obejrzeć wyścig. Nie miałam zamiaru mówić mu prawdy, bo nie musiał wiedzieć, że jestem siostrą jego przeciwnika. W momencie kiedy już otwierałam usta poczułam jak ktoś mocno mnie obejmuje i przyciąga do swojej klatki piersiowej. Po zapachu tej osoby już bardzo dobrze wiedziałam, że był to mój brat. Jego ręka mocno zacisnęła się na moim ramieniu. Muszę przyznać, że troche to zabolało.
- Co, Wels, już poznałeś moją piękną siostrzyczkę? - Usłyszałam wściekły, przesiąknięty jadem głos brata. Kątem oka spojrzałam na nieznajomego bruneta. Wyraźnie był zdziwiony. Jego oczy zatrzymały się na mnie i czułam, naprawdę czułam jak przejeżdża swoim wzrokiem od moich stóp aż po czubek mojej głowy. Nic nie odpowiedział, milczał jedynie uśmiechając się bezczelnie. - Nawet na nią nie patrz, sukinsynie. - Usłyszałam kolejne słowa Joego i od razu wyrwałam się z jego uścisku. Spojrzałam na niego marszcząc brwi.
- Joe, wracajmy do domu, proszę cię. - Powiedziałam spokojnie ciągnąc go za rękaw bluzy jak mała dziewczynka mająca nadzieję, że ojciec kupi jej lalkę, którą przed chwilą zobaczyła na wystawie w sklepie.
- Słyszysz Bennington, siostrzyczka chce cię zabrać do domku, lepiej jej posłuchaj i znikaj stąd. - Usłyszałam śmiechy kilku chłopaków, którzy stali obok chłopaka. Spojrzałam na niego ale nie mogłam z jego twarzy wyczytać niczego. Spojrzałam w jego oczy, w których w pewnym momencie zobaczyłam złość. Następnie przeniosłam wzrok na jego ręce. Były zaciśnięte. Biorąc szybki wdech wróciłam wzrokiem do twarzy brata, który wyglądał identycznie jak tamten chłopak. Zaciśnięta szczęka oraz pięści i te oczy.
- Proszę cię, wracajmy.. - Powiedziałam już głośniej i w tym momencie z całej siły zostałam odepchnięta na mur, przy którym jeszcze niedawno stałam. Uderzyłam w niego całym swoim ciężarem i runęłam na ziemie. Poczułam w głowie mocny ból i w jednej chwili przestałam słyszeć. Podniosłam się wolno na rękach odwracając wzrok na chłopaków, którzy w tym momencie właśnie się bili. Mój brat oberwał w szczękę ale nie pozostał dłuższy, wymierzył cios prosto w brzuch chłopaka jednak ten zrobił unik i.. W tym momencie odwróciłam wzrok.
- Rób sobie co chcesz.. - powiedziałam pod nosem czując jak po moich policzkach spływają słone łzy. Wolno ostatkami sił podniosłam się i poprawiając kurtkę ruszyłam w stronę ulicy głównej, przy której zostawiłam swoje auto. Wyminęłam ludzi i ocierając policzki z łez zaczepiłam kosmyk włosów, które w tej chwili opadły mi na twarz za ucho. Idąc pustą już ulicą chciało mi się wyć. Naprawdę miałam ochotę stanąć i wyć do księżyca z bezsilności oraz samotności, to głupie. W pewnym momencie usłyszałam za sobą kroki. Nie było to trudne, hałasy z toru wyścigowego dawno już ucichły i teraz można było usłyszeć wszystko. Przyśpieszyłam kroku i usłyszałam, że osoba idąca za mną robi to samo. Nie, Carly, zatrzymaj się-usłyszałam w swojej głowie głos i od razu zrobiłam tak jak mi podpowiadał. Moje serce zaczęło bić szybciej, a oczy już nie płakały. Bałam się, że ten ktoś może zrobić mi jakąś krzywdę. Osoba, która mnie śledziła zatrzymała się dopiero tuż za moimi plecami. Poczułam na swojej szyi ciepły oddech. Przymknęłam powieki modląc się w duchu, żeby był to mój brat.



Cześć!Tak jak obiecałam, pierwszy rozdział jest jeszcze tego wieczoru! Jeżeli wam się podoba to pozostawcie po sobie komentarz i polećcie mój blog swoim znajomym, jeżeli oczywiście gustują w czytaniu tego typu rzeczy. Jeżeli chodzi o rozdział II to nie wiem.. pracuje nad nim i już połowę mam. Wydaje mi się, że jeżeli dobrze pójdzie to dostaniecie go w środku tygodnia. Korzystając z okazji chciałabym polecić wam bloga przyjaciółki. No, więc to byłoby na tyle.Miłego wieczoru i słodkich snów:(