niedziela, 8 marca 2015

ROZDZIAŁ III

Zanim zaczniecie czytać.. Chciałabym poprosić o komentarz. Szczerze, wasze oceny dodają otuchy i sprawiają, że chce się dalej pisać, bo jest dla kogo.. Dawajcie!:)

Ich troje, powrót do dzieciństwa.

Przebudziłam się słysząc dźwięk telefonu. Nie chciałam odbierać, nie miałam na to ochoty. Nie miałam ochoty na rozmowy z nikim, jedyne o czym marzyłam to dalszy sen. Sen, który będzie trwał i trwał.. A gdy w końcu postanowię się z niego wybudzić zobaczę w kuchni mamę gotującą jedno ze swoich popisowych dań i ojca siedzącego przy stole wsłuchującego się w najnowsze wiadomości, które płynęły z głośników radia. Wiedziałam jednak, że tak już nigdy nie będzie. Ten szczęśliwy obraz mogłam widzieć już jedynie w swoich snach. Naciągnęłam na twarz mały różowy kocyk i skuliłam się przysuwając wolnym ruchem kolana do klatki piersiowej. Och, niech to chujostwo przestanie wyć, bo zaraz oszalejesz - usłyszałam krzyk w głowie po czym prędko kopiąc kocyk nogami zsunęłam go z siebie do poły. Nie otwierając oczu wymacałam na ławie telefon, po czym na oślep przesunęłam palcem po ekranie i przyłożyłam telefon do ucha. I to błąd. Momentalnie usłyszałam piosenkę ulubionej wokalistki tak głośną, że aż podskoczyłam otwierając oczy. Cholera. Odwróciłam telefon w dłoni i w końcu trafiłam na zieloną słuchawkę.
- Czego znowu? - Syknęłam wzdychając ciężko i zdejmując z siebie całkowicie koc usiadłam na brzegu kanapy. Dopiero teraz poczułam, jak wszystkie moje mięśnie dają mi się we znaki, zresztą tak samo jak i moja głowa. Pękała mi, czułam jakby tykała w niej bomba, która była bliska wybuchnięcia.
- Carly? - Od razu znienawidziłam osobę, którą usłyszałam. Jakim prawem mnie budził? Zdecydowanie nie postąpił mądrze, dzisiejszego dnia byłam gotowa nawet zabić. Edmund, przyjaciel mojego brata odchrząkną jakby w tej chwili czytał mi w myślach i wiedział, że będzie moją ofiarą prędko zaczął mówić - Zanim mnie zamordujesz mam dwa słowa, które na pewno połączysz w całość. Joe, szpital.
- Słucham..? - Zmarszczyłam brwi próbując złączyć te dwa słowa do kupy - O Maryjo! - Od razu się otrząsnęłam i teraz nie już byłam zła, a raczej zatroskana. Bezmózgi kretyn. Nadal zastanawiałam co ten człowiek ma w głowie.
- Rodney Street, jest tutaj tylko jeden szpital. Znajdziesz bez trudu. - Nie żegnając się chłopak odłożył słuchawkę.
Siedziałam jeszcze w tej samej pozycji z dobre dziesięć minut, jednak chwilę później spojrzałam na tapetę i na wesołe twarze przyjaciółek, które się na niej znajdowały. To na drugim końcu miasta.. - Powiedziałam cicho w myślach, a chwilę później z moich ust wydobyło się kilka bluźnierstw. Przyjrzałam się godzinie. Było kilka minut przed szóstą, spałam niecałe dwie godziny. No tak.. Wróciłam późno, w końcu wracałam do domu piechotą, a szpital, w którym leżała mama był położony prawie sześć kilometrów od miejsca, w którym właśnie się znajdowałam. Przetarłam dłonią po zmęczonej twarzy chwilę później przyglądając się uważnie pomieszczeniu, w którym przebywałam. Panował w nim półmrok, przez szpary w żaluzjach próbowało przedrzeć się do miejsca, w którym pragnęłam schować się przed całym światem wschodzące słońce, do tego mała, czerwona lampka w telewizorze migała co jakiś czas. Wstałam czując, jakby moje ciało nie było już ciałem, a jedynie zwłokami.
Weszłam do kuchni nastawiając wodę na kawę, której następnie dwie łyżeczki wsypałam do ulubionego kubka mamy. Przydałoby się wziąć odświeżyć. Powlokłam się do łazienki marząc o lodowatym prysznicu, który mógłby mnie zaraz wybudzić.

Nie wiem ile siedziałam w łazience, wiem jedynie tyle, że dość długo, ponieważ gdy już wróciłam do kuchni woda, którą wstawiłam na kawę była zimna. Kurwa mać. Wstawiłam wodę po raz kolejny odsłaniając wszystkie okna w całym mieszkaniu. Już było lepiej. Trzeźwo myślałam i wyglądałam może troszkę lepiej.. Jeżeli podkrążone oczy, czerwone policzki i czoło oraz brak jakiejś większej siły w każdej z kończyn można byłoby nazwać "jest lepiej". No nic, trzeba się wziąć w garść. Dla Joego. Dla mamy i taty.. Dla mojej szczęśliwej rodziny i dla samej siebie.

Chwilę później już zamykałam drzwi i zbiegłam powoli po schodach. Było w pół do dziewiątej. Nie miałam za wiele czasu. Przerzucając z jednej ręki w drugą średnią torbę westchnęłam ciężko. Ciuchy Joego. Na pewno nie jest w takim ciężkim stanie i za niedługo wyjdzie z tego szpitala i musi mieć przecież w czym. Domyślałam się dlaczego tam trafił. To ten chłopak. Chłopak, o nieziemsko czekoladowych oczach, najcudowniejszym uśmiechu, boskiej czuprynie i nieskazitelnej cerze. Dałabym sobie rękę uciąć, że to jego sprawka. Wyszłam z klatki schodowej i skierowałam się w stronę parkingu.
- Zaraz - Powiedziałam pod nosem zatrzymując się. Przecież.. Zostawiłam samochód w miejscu wyścigów. O nie, nie ma mowy.. Nie dam rady tam iść. Rozejrzałam się po samochodach karcąc się w myślach za swoją własną głupotę. W pewnym momencie wytrzeszczyłam oczy, a torba o mało co nie wypadła mi z rąk. Mój samochód stał na parkingu po drugiej stronie. Jakim cudem? Byłam prawie pewna, że już dawno go ktoś zwinął, a tu proszę.. Mój samochód stał prawie, że przede mną. Cały. Ciekawe tylko czy działa. Obeszłam parking i podchodząc powoli do swojego samochodu obejrzałam go dokładnie. Wyglądało na to, że z zewnątrz niczego nie brakowało. Nacisnęłam klamkę w drzwiach od strony kierowcy. Otwarte. Zajrzałam do środka i pierwsze na co natknęłam się wsiadając do środka to była mała karteczka przyczepiona taśmą do kierownicy. Oderwałam ją i podsunęłam bliżej pod nos. Odczytałam tekst na głos.
"Następnym razem nie zapominaj o czymś tak drogim, jak samochód, który bez przeszkód 
na pewno zainteresowałby nie jednego złodziejaszka, Carly.
                                                                   Tajemniczy nieznajomy"
Tajemniczy nieznajomy? Oparłam głowę o oparcie siedzenia i zamykając drzwi przymknęłam oczy. Kto to mógł być.. Westchnęłam ciężko gdy jedyną osobą, o której sobie przypomniałam był przystojniak, śledzący mnie i robiący te wszystkie.. Niebezpieczne rzeczy chłopak. Czy to możliwe, że właśnie on zwrócił mi mój samochód? Cóż, tego nie wiem, ale jeżeli był to on, to w głębi serca byłam mu wdzięczna. Jednak ten mały gest był niczym, w porównaniu z tym wszystkim co zrobił ostatniego wieczoru. Sprawdziłam w stacyjce czy są kluczyki i moje dokumenty. Było wszystko.. Tyle dobrego. Uśmiechnęłam się słabo powoli odpalając samochód.

~*~

W szpitalu, w którym leżał mój brat byłam niecałą godzinę później. W recepcji bez trudu udzielono mi informacji gdzie w tym momencie znajduje się Joe i już chwilę później byłam na właściwym korytarzu. Z daleka widziałam Edmunda, który chodził niespokojnie w tę i z powrotem. Pewnie w oczekiwaniu na mnie, to jasne. Gdy tylko spojrzał w moją stronę i zobaczył, że idę krzywy uśmiech wymalował się na jego bladej twarzy i prawie, że podbiegając do mnie wziął ode mnie torbę. Podziękowałam grzecznie i chwile później za zgodą pielęgniarki weszliśmy do sali. Mój brat był przytomny. Leżał patrząc w sufit i mówiąc do siebie niczym jakiś opętany. Rozejrzałam się po sali i pierwsze co rzuciło mi się w oczy to białe ściany, wielkie okna z zielonymi roletami. Wchodząc do środka poczułam.. Chłód i jakaś dziwna siła odpychała mnie od tego pomieszczenia. Nie czułam się tam najlepiej, po prostu. Od razu zniechęciłam się się do tego miejsca. Było straszne, puste i bez ducha. Można tu było zwariować, wcale nie dziwiłam się, że Joe zaczął mówić do siebie. Podeszłam do do łóżka, na którym spokojnie leżał mój brat. Nie wyglądał za dobrze, miał sporo siniaków na twarzy, podbite oko i nogę wysoko uniesioną w górę.
- Za jakie grzechy mam takiego bezmyślnego brata, co? Czy zawsze muszę cię ratować? - Zażartowałam siadając na małym, zielonym krzesełku. Zobaczyłam jak na jego twarzy maluje się zadziorny uśmiech.
- Jestem starszy, młoda. To raczej ja powinienem tak mówić. - Wreszcie na mnie spojrzał. Jego oczy były słabe, ale miały w głębi jeden z tych swoich błysków, które mówiły, że nadal czuje się jak młody wilk.
- Ty się nigdy nie zmienisz, prawda? - Wymusiłam uśmiech, by nie wyczytał żadnych złych emocji z mojej twarzy. Postanowiłam mu na razie nic nie mówić o tym co wydarzyło się wczorajszego wieczoru.. To było niepotrzebne. Niech na początku sam stąd wyjdzie i nabierze trochę sił. Uderzyłam brata delikatnie w ramie, na co on udał, że zrobiłam to zbyt mocno i szybko złapał się za miejsce, w które wymierzyłam cios.
- Siostra, uważaj bo pobijesz mnie jeszcze bardziej i będę musiał tu zostać dłużej.
- Oby nie.. - Odpowiedziałam od razu na jego słowa niewiele myśląc nad tym co właśnie mówię. Spuściłam mimowolnie głowę cicho wzdychając. Zauważył to. I on i Edmund, który stał przed łóżkiem przyjaciela z założonymi rękoma. Jego spojrzenie pytało mnie czy wszystko w porządku. Nie, Joe. Nic nie jest w porządku. Podniosłam z powrotem głowę po raz kolejny wymuszając uśmiech. - Po prostu nie chcemy żebyś długo tu został, rodzice się niepokoją! - Mówiąc te trzy ostatnie słowa odwróciłam wzrok. Nie mogłam mu tego powiedzieć prosto w oczy. Skłamałabym. A ja nie kłamie..
Jeszcze z dobrą godzinę posiedziałam u brata udając, że wszystko jest w porządku oraz, że nasz świat wcale się nie wali. Gdy po długim oczekiwaniu wyszłam z pomieszczenia i zamykając za sobą drzwi wreszcie mogłam przestać udawać. Na mojej twarzy po raz kolejny zagościł smutek. Jedną wizytę w szpitalu miałam już zaliczoną. Teraz czas na drugą..

Droga do szpitala, w którym leżała mama dłużyła mi się niemiłosiernie. Wydawało mi się, że jechałam do niej całą wieczność w momencie, gdy było to jedynie półtora godziny. Na szczęście nie było korków, chociaż tyle szczęścia. W recepcji nie musiałam o nic pytać, a recepcjonistka nawet mnie nie zatrzymywała. Była ta sama co w nocy.. Pracowała na dwa etaty? To chore, przecież się przemęczy.. Minęłam kobietę wymieniając się z nią jedynie drobnym uśmiechem. Na nic innego nie było mnie stać, nie czułam w gardle nawet języka, by po ludzku się przywitać.
Dość szybko dostałam się pod salę mamy. Bez zastanowienia weszłam do niej. Lekarz stał nad łóżkiem brunetki spokojnie ją obserwując i dłonią gładząc swój niewielki zarost, który pokrywał jego brodę. Tym razem zauważył, że jestem. Poprosił żebym usiadła i zaczął opowiadać. Mówił, że od nocy nic się nie zmieniło i jedyne co nam pozostało to modlitwa o to, żeby szybko się wybudziła. Krótką chwilę później mężczyzna wyszedł zostawiając mnie z mamą sam na sam. Nawet nie zauważyłam kiedy zaczęłam błagać Boga o życie mamy. Tym bardziej zadziwiłam się, gdy zorientowałam się, że mówię to na głos.
- Panie Boże, nie odbieraj mi jej. Nie odbieraj mi jedynej osoby, która tak naprawdę została mi na tym świecie. Proszę Cię na wszystko co żyje, na wszystko co kocham, na wszystko co mam.. Nie odbieraj mi najważniejszej osoby w moim życiu. Już jedną mi odebrałeś, nie rób tego i z nią, Boże..
Szeptałam opierając łokcie na łóżku i trzymając szczelnie dłoń kobiety, którą pieściłam oddechem. Miałam ogromną nadzieję i wiarę w to, że mnie wysłucha. Bo przecież musi, od tego jest..

~*~

U mamy siedziałam do wieczora. Gdy wychodziłam ze szpitala było parę minut przed dziewiątą. Kierując się samochodem w stronę ulicy, na której od kilku miesięcy wynajmowaliśmy mieszkanie czułam, jak oczy mi się zamykają. Miałam ochotę na mocną lampkę białego wina, ciepłą, długą kąpiel, a następnie sen. Niestety, pech sprawił, że nie był mi dany spokojny, samotny wieczór. Wchodząc do mieszkania nawet nie zwróciłam uwagi na to, że drzwi, które rano zamykałam są otwarte. Zdejmując torbę i rzucając ją gdzieś w kąt, a po chwili robiąc to samo z kurtką przystanęłam w miejscu. Coś było nie tak. Po pierwsze to było niewiarygodnie zimno, prawie lodowato. Gdy uderzył we mnie ten chłód od razu zadrżałam. Weszłam prędko do salonu i nie zapalając światła podkręciłam grzejniki. Gdy tylko to zrobiłam i już miałam kierować się w stronę kuchni usłyszałam głos. Ten najpiękniejszy na całym świecie głos..
- Powinnaś wymienić zamki, kochanie. Zostawiłaś klucze w samochodzie, ktoś mógł sobie je dorobić i włamać się do twojego mieszkanka.
Usłyszałam głośny śmiech, który przyprawił mnie o dreszcze.





Mam za sobą nieprzespaną noc i o dziwo nie jestem śpiąca, a do tego pojawiła mi się wena.. Może powinnam częściej nie spać? Mhm. Rozdział napisałam przed chwilą i mogę stwierdzić, że do najlepszych nie należy.. Ale nie jest też najgorszy. Na pewno podoba mi się bardziej niż ostatni, trzymajcie się cieplutko.

6 komentarzy:

  1. Fantastyczny pisz dalej!!! :* Czekam na next!:)

    OdpowiedzUsuń
  2. Zarąbiście piszesz ;* Czekam na następny ;** Miłego Dnia Kobiet ;** <3! (Trochę późno składane ale są)

    OdpowiedzUsuń
  3. Nie zawodzisz mnie ani trochę. Powodzenia . rozdział był naprawdę bardzo dobry, miło mi się go czytało, choć historia jest bardzo przygnębiająca. Weny! :*

    OdpowiedzUsuń
  4. Świetny rozdział. Pisz dalej kochana! <3 Już doczekać następnego się nie mogę ;*

    OdpowiedzUsuń
  5. Sama się sobie dziwię, ale bardzo mi się podoba. Czekam na kolejne rozdziały z niecierpliwością!

    OdpowiedzUsuń
  6. Zapowiada się świetnie :) Mam nadzieję, ze powstaną nowe notki. Wiem, że komentarze bardzo motywują więc proszę, to mój mały wkład w następny rozdział :) Myślę, że jesteś świetna i nie powinnaś rezygnować z twojej jak myślę pasji :) nie poddawaj się i pisz dla mnie i reszty czytelników, ale przede wszystkim dla siebie. Wątpię, zę odpiszesz i nawet tego nie wymagam wolę żebyś ten czas poświęciła na nowy rozdział a nie na moje nic nie znaczące słowa. chcę żebyś wiedziała, ze dla mnie jest to bardzo dobre i nie powinno ujść uwadze osób które kochają fanfiction o Justinie :) Życzę powodzenia i zapraszam do mnie. Jest lekkie ale potem się troszkę rozkręca :) trzymaj się ciepło!

    http://kochamzyciebojestbezsensu.blogspot.com/

    OdpowiedzUsuń